Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Abel Tasman National Park i Nelson Lakes National Park.

Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Abel Tasman National Park i Nelson Lakes National Park.

Nowa Zelandia zdjęcie: Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Abel Tasman National Park i Nelson Lakes National Park.

Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Z Nelson do Nelson Lakes National Park fot. * Rowerem Pisane Wiśniewski

Dzisiaj pędzimy rowerami po Nowej Zelandii z parku do parku. Najpierw wizyta w Abel Tasman National Park a następnie udajemy się na południe do Nelson Lakes National Park. Bądźcie z nami a odkryjecie jeziora i dwa ciekawe lokale.

Ostatnia przeprawa kosztowała nas wiele wysiłku, dlatego trzeba odpocząć. W Nelson znajdujemy kemping skąd mamy punkt wypadowy do Abel Tasman National Park. Miejsce, będące punktem obowiązkowym każdego przybywającego na wyspę południową można zwiedzić na kilka sposobów – pieszo, na łodzi, lub kajakiem morskim, opływając północno wschodnią cześć parku od strony zatoki, gdzie złoty piasek w niewielkich zatoczkach odwiedzany jest nie tylko przez turystów ale i foki, pingwiny i delfiny.


Jeżeli masz jeden dzień to za „niewielką opłatą” można ruszyć zasmakować tajemniczych i romantycznych miejsc w parku. Niewielki statek wiezie Cię od zatoczki do zatoczki, gdzie spokojnie można rozkoszować się piaskiem, i szumiącymi falami.
Park to jednak nie tylko woda i piasek z morskimi zwierzętami, ale i bujny las na zboczach gór. Desant na jednej z plaży i spacer do kolejnej zatoczki.  Wszystko byłoby pięknie gdyby nie ta pogoda, która postanowiła akurat dzisiaj lekko się popsuć i sprawić iż dzień jest szary, a czasem nawet lekko mokry. Cóż jak nie góry, to…

Samo miasteczko wydaje się być spokojnym miejscem, gdzie prócz przewijających się co chwilę turystów, reszta mieszkańców żyje swoim rytmem. Główna ulica, będąca zarazem też długim pasażem handlowym, jest spokojna i wyjątkowo urokliwa. Nad chodnikami wiszą wielkie pęki pelargonii, pozawieszanych na skraju półcieni ciągnących się przez cały trakt. Samochody powoli i uważając na każdego przechodnia przejeżdżają wtapiając się w spokój ulicy. Kilka restauracji i kawiarni, oraz mnóstwo sklepów.

Następnego dnia opuszczamy Nelson. Teraz przed nami przejazd przez kolejne góry oraz Nelson Lakes National Park.
Po drodze, niewielka przerwa na regenerację przed podjazdem, a deszcz wręcz zagania nas do baru, przy którym się zatrzymaliśmy. W środku, tylko właścicielka, długi bar trzy obszerne sale, a cały sufit zapisany różnymi wpisami ludzi z całego świata. Poza tym, to tylko my. W sumie jak już pada, to i można skosztować lokalnych wyrobów spod znaku braci chmielowych. Barmanka okazuje się właścicielką całego zajazdu i nasza konwersacja zaczyna płynąć, jak ze starą znajomą.

- Zależy czego chcielibyście spróbować?

- Czegoś co zdecydowanie jest lokalnym wyrobem.

- To Hays, jest z tych regionów, oraz  Belgrove, reszta to duże browary.

- To po mały poprosimy. Niewiele ludzi tutaj zagląda?

- Mam licencję od 9, ale nikomu się nie chwalę. Zwykle wieczorami się schodzą. Mam tu jeszcze duży ogród z tyłu. Chodźcie to Wam pokażę.

Zaraz za drugą sala obszernego baru, znajduje się wspaniały duży ogród. Niewielkie krzewy i drzewa, pomiędzy nimi zielona trawa, i niewielkie źródełko. Idealne miejsca na dobre BBQ.
Po chwili wracamy do baru, a rozmowa trwa dalej. Oczywiście jak zawsze odpowiadamy na pytania skąd jedziemy, dokąd etc. Odpowiedzi znamy już na pamięć i płynie na nie odpowiadamy, starając się lekko urywać końcówki, by wpasować się w tutejszy dialekt.

- Do Darwin? – zdziwiona, otwiera oczy.

- Tak, przez sam środek Australii. – odpowiadamy spoglądając na siebie.

- Szaleńcy. To jak tego dokonacie, i tam dojedziecie, musicie przesłać mi kartkę!

- Nie ma problemu, tylko na jaki adres? - Na jednej z map, wywieszonej przed barem, a będącej też ulotką reklamową jest reklama zajazdu. – Napiszcie koniecznie do mnie. Znajdziecie mnie jeszcze na facebook-u. Macie też swoją stronę?

- Tak, oczywiście. Jak tylko znajdziemy Internet to napiszemy do Ciebie.

I w taki oto sposób, powstało nasze kolejne zobowiązanie. Na razie na koncie mamy tylko adresy e-mail od Scott-a, Allana i teraz od Jaqi.

- Właśnie jedziemy w stronę Westport. Duży jest podjazd?

- A gdzie dokładnie chcecie jechać?

- Zobaczyć jeziora Nelson. Ale pewnie tylko jedno z nich zobaczymy. Nie wiemy jaka droga tam jest.

- Pojeździe tą drogą. - wskazuje na drogę, która rozważaliśmy, ale wydawała nam się nie dość ze dłuższa to jeszcze bardziej górzysta. - Jest piękna, i spokojnie dzisiaj dojedziecie do Tophouse. Tam moi znajomi prowadzą zajazd. Też tam można przenocować. Mają taki długi stół, przy którym wszyscy jedzą. Naprawdę jest tam pięknie. Nazywa się to – zaczęła szukać na brzegach mapy reklamy odwołującej się do punktu 2. – O tutaj Tophouse Historic Motel.

Deszcze przestał padać, a my zachęceni wizją wspaniałej drogi, żegnamy się i ruszamy.
Z początku spokojna, ciągnie się przez pastwiska, zaraz przy zboczach. Praktycznie nie ma na niej samochodów, dlatego też spokojnie jedziemy obok siebie przyjemnie gaworząc.
Z kolejnymi kilometrami góry rosną, a droga powoli zaczyna wspinać się na ich zbocza. Słońce coraz wyżej, i przypieka nasze ramiona i nogi.
Kolejne kilometry i coraz wyżej i wyżej. Tak też miało być. Tylko dwa ostre podjazdy, a potem już tylko zjazd.
Za pierwszą przełęczą, asfalt opada ostro w dół, a gorący pot, zamienia się w zimną bryzę owiewającą nas wzmagając się z każdym kolejnym kilometrem pojawiającym się na licznikach.
Chwilę później pojawiamy się w rozległej dolinie z przepięknym widokiem na góry majaczące w oddali. Dookoła nas tylko las, i nic poza tym.
Po raz kolejny, całe połaci gór są przetrzebione przez drwali, a na miejsce powalonych i wywiezionych na tartak drzew, sadzane są w rządkach nowe iglaki. Piękno i koloryt mieszających się odcieni zieleni, zastępowany jest przez sadzonki, pokrywające całe gór. Deszczowy busz, dawno temu został już przetrzebiony. Teraz pozostały tylko plantacje. Tak jak opowiadał nam Allan, nie widać tutaj zwierząt. Czasem jakiś jastrząb gdzieś przeleci nad głowami, kilka innych mniejszych ptaków pojawi się gdzieś w oddali. Trafi się i zbłąkana mewa, a jedyne zwierzęta jakie widzimy od wielu dni, to te rozkładające się na poboczu, co przejechane zostały przez pędzące samochody.
Smutny to obraz, będący zderzeniem wyobrażenia z jakim tutaj przyjechaliśmy. Wielkie wspaniałe dzikie lasy, o wyjątkowej nigdzie indziej nie spotykanej roślinności. Jak do tej pory, tylko u stóp góry Mordor, mogliśmy zasmakować tego deszczowego, soczystego buszu.
Polecany nam Tophouse Historic Motel, okazuje się być niewielkim domkiem z 1886 roku, gdzie nikogo nie ma. W środku pali się światło, lecz zaraz obok drzwi leży kredowa tablica, gdzie widnieje numer telefonu pod który należy dzwonić.

- Chcielibyśmy zatrzymać się u Was na jedną noc, ale mamy swoje namioty. Czy była by taka możliwość? – Gosia pyta przez telefon

– Ile? 150 dolarów? To trochę dużo. – tłumaczy, i powoli widać że w końcu chyba zaczynają się dogadywać.

– 15 dolarów? Ok. Czy możemy zacząć już rozstawiać namioty? (…) Dobrze, to my zaczniemy w tym czasie się rozpakowywać. Do zobaczenia. (…)

Chyba to 150 NZD to za pokój. Ale przyjedzie tu i otworzy nam prysznic. Będzie za jakieś 15-20 minut.
To co z początku z opowieści wydawało nam się być hostelem, okazało się być wyjątkowym, ale dość ekskluzywnym miejscem. Zachowane stylowe meble, różne dodatki z dawnych czasów, wystawione stoliki z krzesłami z pięknym widokiem na dolinę, gdzie na końcu leży jezioro Rotoroa, do którego zmierzamy. Widok wręcz przepiękny. Pan w lekko rozchełstanej koszuli, z zielonym kamieniem zawieszonym na szyi przyjechał i sam jest zdziwiony nasza obecnością. Chyba za bardzo nam nie ufa bo cały czas dopytuje się, za ile skończymy kąpiel i jedzenie, by wrócić i zamknąć przybytek. Zazwyczaj otwiera dopiero o 11, a co ciekawe, zamyka o 4. Na pytanie – „A jak ktoś przyjedzie po czasie?”, odpowiada bez większego zmartwienia – „Trudno.”

W środku wystrój jest tak uroczy, że jak tylko przekraczasz próg starego domu, chcesz w nim zostać. Stara drewniana podłoga, na ścianach stare obrazy i mapy, komoda z różnościami sprzed ponad wieku. Pokoje z dużymi łóżkami, na których leżą wysokie materace, poprzykrywane haftowanymi w kwiaty pledami. Do tego jeszcze niestarannie pomalowane framugi i zapach starego domu, i tylko my mogący dotknąć dosłownie wszystkiego, staramy się przenieść chodź by tyko na chwilę w czasy końca XIX wieku, kiedy to panowała tutaj gorączka złota, a Europejczycy przybywali do ziemi na dalekich rubieżach wielkiego królestwa.
Przez całą noc wiał silny porywisty wiatr, jednak nad ranem ucichł pozostawiając na zboczach gór biały szal rozciągających się chmur, opadających powoli w dół doliny, gdzie czekało na nas jezioro Rotoiti.
Oglądasz na zdjęciach piękne krajobrazy i od razu chcesz tam się znaleźć. My tym razem sami znaleźliśmy się w miejscu będącym iście malowanym, jak z pocztówki.
Wielkie zielone zbocza gór, wlewają się w brunatno niebieską taflę jeziora, cały czas mając szczyty przykryte biała pierzyną. Na brzegu niewielki drewniany mostek wchodzący na kilkanaście metrów w głąb  górskiego jeziora. Aż chce się rzucić wszystko rozbiec i wskoczyć do wody.
Udziela nam się sielankowy klimat i od razu sprawia, iż siedząc na końcu pomostu, nie myśli się o kolejnych kilometrach, tylko wpatruje w małą cienką linie rozgraniczającą błękit od zieleni, spoglądając co jakiś czas w góry z nadzieją szukając wśród obłoków szczytów, a nóż będą ośnieżone.
Nad drugim jeziorem, oddalonym o 40km drogi od pierwszego robimy przerwę obiadową, a sjestę urządzamy właśnie na samym końcu pomostu, wygrzewając się w ciepłym popołudniowym słońcu.
Ciekawe jest to, że na tak dużych jeziorach nie zobaczysz żagli, za to bardzo popularne są tutaj motorówki. Mimo, iż jest to park narodowy, to jednym z głównych sposobów spędzania niedzieli jest przyciągnięcie nad jezioro motorówki z potężnym silnikiem. Od taki sposób na spędzanie czasu.  
Wypływająca z jeziora Rotoiti rzeka Buller towarzyszy nam wijąc się pomiędzy strzelistymi górami. Wynajduje najróżniejsze sposoby na to by ominąć kolejną przeszkodę na drodze do morza Tasmana. Droga będąca niemal kopią rzeki, stara się nadążyć nad ilością zawijasów, jakie rzeka stworzyła przez ostatnie tysiące lata. W tym wszystkim my, raz z góry, raz pod górę, docieramy do Murchison, gdzie na kempingu spotykamy Francuzów.

- Dużo dzisiaj przejechaliście? – zagaduje nas płynnym angielskim francuz, konsumujący awokado w kempingowej kuchni.

- 98km. Jedziemy z Tophouse. – odpowiadamy dorywając się od naszego jedzenia.

- To spory kawałek. I tak codziennie?

- Nie. Zwykle przejeżdżamy około 70km. – co w naszym wypadków różnie bywa, ale za dużo tłumaczenia.

- I skąd jedziecie? – dopytuje się jego partnerka.

- Z Picton. Wcześniej byliśmy na wyspie północnej, a teraz na południe do Invercargill.

- Pewnie też byliście w Rotorua?

- Tak. Jednak kawałek za znaleźliśmy bardzo fajne miejsce przy gorącym strumieniu. To było jakoś zaraz przed Wai-o-tapu. Jeden z miejscowych pokazał nam to miejsce.

- Taki mały strumień, z wodospadem?

- Tak, dokładnie. – a myśleliśmy, że tylko my znamy to miejsce.

- Też tam byliśmy. – uśmiechając się odpowiada francuz.

- Nam udało się tam zanocować. Ale w nocy mieliśmy wizytację szkolnej wycieczki.

- My też chcieliśmy tam nocować, ale naszym kampervanem. Znaleźliśmy mała zatoczkę kilka metrów wcześniej, myśląc że to spokojne miejsce. Okazało się, że było to miejsce miejscowych imprez.

- To tak jak u nas. Dzieciaki siedziały chyba do 11 w nocy.

My przy herbacie, on kończąc kolację rozmawiamy o tym co widzieliśmy, jak podobną trasą podążamy z tym wyjątkiem, że oni kamperem, a my rowerami. Jednak urwali wahacz w aucie, pędząc po szutrowych drogą. Jak dla nich odległości są tutaj za duże. Dziennie robią około 100 kilometrów, bo drogi są wąskie i kręte.

- Jedziesz główną „highway” z północy na południe, a masz tylko jeden pas, do tego jeszcze na mostach zwęża się do jednej nitki. Oni nie wiedzą co to są autostrady. – żalił się francuz. I rzeczywiście, wydawałoby się, że taki kraj będzie wyposażony w dobre drogi, a tak naprawdę jedziesz wąską drogą, pobocze praktycznie żadne. Co chwilę jakiś most, często mosteczek i nagle droga zwęża się do jednej nitki z mijanką. Na drodze, też spotkasz wielu emerytów prowadzących wielkie „kampery”, a ty nie masz jak wyprzedzisz i z resztą ludzi wleczesz się do najbliższej prostej, by próbować wyprzedzić.
 
Droga w dolinie rzeki Buller przez kolejne kilometry wije się dalej ku zachodniemu wybrzeżu wyspy. Mogłoby się zdawać, że ludzie powoli zapominają o tym by się tu osiedlać. Co 50 kilometrów można znaleźć sklep czy też bar by zregenerować siły po  męczącym odcinku. Bo mimo tego, iż cały droga opada w dół, to jednak co jakiś czas trzeba sforsować niewielki podjazd.
Co rusz widać innych rowerowych podróżników. Irlandczycy, Francuz, Czech, i inni mijani po drodze. Każdy jedzie swoim tempem i jedynie na postojach wymiana kilku zdań, i pomimo tego iż jedziemy w tym samym kierunku, to nie zbieramy się w grupy.
Słuchamy szumu opon i wiatru wpatrując się w soczysto zielone zbocza gór wybijających się z dna doliny w górę by sięgnąć błękitnego nieba. Słuchamy dudnienia wody, rozbijającej się o wielkie górskie kamienie. Mając w pamięci każdy poprzedni dzień, noc, czy też kolejne nadchodzące kilometry przed nami, w pamięci powraca melodia i słowa…

„Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem,
Jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem.
Jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze,
A tu są nasze, a tu są nasze.
(…)
Jak zorze miłe, śliczne polany,
Jak słońca pierś, jak garb swój nieść.
Jak do was siostry mgławicowe,
Ten zawodzący śpiew.
Jak biec do końca, potem odpoczniesz,
Potem odpoczniesz, cudne manowce,
Cudne manowce, cudne manowce.”





Słowa kluczowe dot. tej treści:
trans oceania expedition 2012, rowerem po Nowej Zelandii, wyprawa rowerowa nowa zelandia, rowery nowa zelandia, nelson, abel tasman national park, nelson lakes national park, wyspa południowa nowa zelandia

Komentarze

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.